Misja Bośnia 2014 – film i relacja z wyprawy

Strona główna 9 Fotorelacje 9 Misja Bośnia 2014 – film i relacja z wyprawy

Zapraszamy do obejrzenia filmu dokumentalnego i przeczytania relacji z naszej wyprawy eksploracyjnej na Górę Klek, znajdującą się we wschodniej części Jahoriny, pasma górskiego na terenach Bośni i Hercegowiny.

To, że wrócimy do Bośni wiedzieliśmy już zaraz po powrocie do Polski po zeszłorocznej wyprawie. W 2013 roku udało nam się przygotować do wspinaczki kilka dróg oraz wyposażyć je w komplet punktów asekuracyjnych i stanowiska zjazdowe. Głównym terenem naszych działań była skała Klek znajdująca się dość wysoko w górach, we wschodnim paśmie Jahoriny (Góry Dynarskie), niedaleko miasta Goražde.

 

 

Termin tegorocznego wyjazdu był zaplanowany z dużym wyprzedzeniem. Kiedy do wyruszenia w podróż zostało kilka miesięcy, zaczęliśmy intensywnie poszukiwać funduszy na sprzęt. Chodzi o sprzęt, który pozostawimy w ścianie, czyli ringi, stanowiska no i oczywiście żywicę iniekcyjną, dzięki której całe to żelastwo nie wylatuje ze skały. Wszystko inne, poza noclegiem, planowaliśmy sfinansować z własnych środków. Tu zaczęły się pierwsze kłopoty – mimo intensywnych działań nie udało się pozyskać prawie żadnych funduszy. Wiedzieliśmy jedynie, że możemy liczyć, tak jak rok wcześniej, na wsparcie organizacji humanitarnej Hope Centar działającej w Goražde oraz paru zaangażowanych osób. W międzyczasie Bośnię wyniszczyły powodzie i dodatkowo nie było do końca wiadomo czy będzie jak i gdzie jechać…

Skład ekipy również mocno się zmieniał z różnych powodów. Do tego jeszcze dochodziła sprawa transportu – do ostatnich dni wyjazdu nie mieliśmy samochodu, którym zabralibyśmy się „na raz”. Koniec końców wszystko się ułożyło i tydzień przed wyjazdem mieliśmy w zasadzie wszystko: samochód, sprzęt, solidną ekipę i chęci do pracy. Samochód to Mercedes Vito, którego bagażnika nie udało nam się zapełnić pomimo tego, że po raz kolejny ilość sprzętu i bagaży była przerażająca. Cały sprzęt potrzebny do pracy udało się uzbierać z własnych zasobów lub pożyczyć od zaprzyjaźnionych osób czy firm. No i w końcu ekipa. Największą zmianą w stosunku do zeszłego roku to udział w wyprawie dwójki utalentowanych filmowców – Kamila Żaczkiewicza i Mariusza Połowczuka z Offa Media, którzy zatroszczyli się o filmowo-zdjęciową dokumentację. Kolejna osoba to instruktor GOPR oraz wspinaczki – Bartek Chruściel. Z zeszłorocznej ekipy zostali Jakub Gardaś (Prace Alpinistyczne Jakub Gardaś) oraz Mateusz Gutek (firma TDMA oraz dyrektor Polskiej Szkoły Alpinizmu), czyli ja. Inicjatorem całej misji i naszym bośniackim łącznikiem jest niezmiennie Michał Szameto, który pochodzi z Koszalina, ale od kilku lat mieszka w Bośni wraz z rodziną i pracuje w organizacji humanitarnej. Idee Michała przekazał i zaszczepił we mnie Andrzej Głuszek z Krakowa.

Wszystko wydawało się układać w najlepszym porządku aż do piątku 20 czerwca (wyjazd zaplanowany był na niedzielę wieczór), kiedy to Kuba zadzwonił do mnie z informacją, że z niezależnych od niego powodów, nie udało się zarejestrować samochodu i wyjazd trzeba przesunąć na poniedziałek.

 

23 czerwiec – poniedziałek

Wyjeżdżamy ok. 12 z Ustronia po to, żeby po ujechaniu parudziesięciu kilometrów wrócić tam z powrotem. Stojąc w korku w Czechach zgasiliśmy silnik, którego nie udało się już odpalić „z kluczyka”. Na popych udało się onsightem, dzięki temu mogliśmy wrócić „na kołach do Polski” i prosić mechaników o zajęcie się awarią. Wiadomo jednak, że nie jest to łatwe bez wcześniejszego umówienia się, zwłaszcza w poniedziałek. Na szczęście udało się znaleźć mechanika. O 16.30 ruszamy ponownie i bez większych już przeszkód docieramy do Zazidu ok. 3 nad ranem. Zazid to mała, bardzo ładna miejscowość niedaleko Osp’u w Słowenii. Tak jak w zeszłym roku, tak i w tym po drodze do Bośni (trzeba nadrobić tylko 500 km ;), wstąpiliśmy tu żeby się trochę powspinać i odpocząć przed ciężką pracą. Zamiast trzech dni wspinania, przez problemy z rejestracją samochodu, zostały niestety tylko dwa.

 

24 czerwiec – wtorek

Pierwszego dnia w Ospie robimy kilka dróg na Babnej, skąd z powodu upału trzeba się szybko ewakuować nad morze. Mariusz zdążył poprawić swój rekord we wspinaczce i bez znajomości drogi poprowadził 7a (dodatkowo była to jego pierwsza droga za granicą). Rok temu szukaliśmy wśród różnych plaż miejsca odpowiedniego na popołudniowe chill out’owanie po wspinaniu i trudach podróży. W promieniu kilkunastu kilometrów nie udało się znaleźć niczego wartego uwagi, dlatego jedziemy od razu do Portorož. Mimo tego, że trzeba przejechać kilkadziesiąt kilometrów, naprawdę warto.

 

25 czerwiec – środa

Drugiego, czyli ostatniego dnia w Słowenii pada chyba jeszcze bardziej niż wynikało z prognoz. Zapowiadali opad na poziomie 20 mm. Czekamy chwilę aż się uspokoi na tyle, żeby udało się dobiec do auta i ruszamy na Mišje Peč. Misja idealnie nadaje się na takie warunki pogodowe – spore przewieszenie skutecznie chroni przed deszczem. Tutaj nie było już tak dobrze w temacie sukcesów wspinaczkowych jak wczoraj, ale i tak było fajnie. Ok. 12, w środku apogeum ilości spadającej z nieba wody, wracamy do naszego hostelu żeby się spakować i ruszyć w stronę Bośni. Wyjeżdżamy o 14.30. GPS został ustawiony na trasę ustaloną wcześniej przez naszego bośniackiego łącznika. Po powodziach niektóre drogi przestały istnieć, a porwane przez wodę miny zmieniły miejsce swojej lokalizacji. Jest to kłopotliwy skutek uboczny już samej w sobie wielkiej powodzi.

 

 

Z Ospu jechaliśmy przez Zagrzeb na granicę w Slavońskim Brodzie i przez Zenicę do Sarajewa. Spora część drogi prowadziła wzdłuż rzeki, której brzegi były mocno poszarpane nadprogramową ilością wód. Wszędzie było widać powalone drzewa obwieszone różnymi wcześniej transportowanymi przez rzekę rzeczami. Na niektórych odcinkach były ograniczenia do 20 km/h, przeważnie z powodu prac mających na celu odbudowanie drogi, czasami jednak przejeżdżaliśmy przez wały przeciwpowodziowe. Niedaleko za Sarajewem kawał drewna wpada nam pod koła, zepchnięty przez mijającą nas ciężarówkę. Prawie wylatujemy z drogi i wydaje się, że straciliśmy koło. Na szczęście skończyło się na niewielkich uszkodzeniach zderzaka i podwozia. O 1:00 w nocy docieramy do Goražde i idziemy prawie od razu spać do budynku Hope Centar, znajdującym się na przeciwko ogromnego meczetu, zaraz nad rzeką Driną.

 

26 czerwiec – czwartek

Po zjedzeniu śniadania u Michała i Angeliki jedziemy zrobić zakupy na całą górską akcję. Po drodze zabieramy Nađe, która gotowała nam codziennie obiadokolacje. Pierwszy raz, w zwykłym sklepie typu Lewiatana, widziałem 25-cio kilogramowe worki z cukrem czy mąką. Jeden z nich ląduje w naszym koszyku, żeby Nađa miała, z czego piec chleb. Po uzupełnieniu zapasów o banany, ruszyliśmy w stronę schroniska na Rudej Glavie. Po drodze zatrzymaliśmy się na bardzo starym, prawdopodobnie chrześcijańskim cmentarzu, który składa się z wielu omszałych kamieni (zwanych -stečci) rozsianych w dużych ilościach po lesie.

 

 

Zaraz po dotarciu do schroniska przepakowujemy się i ruszamy na Kleka rozeznać teren i postukać trochę młotkiem w skałę. Dźwięk, jaki słychać po uderzeniu, jest jednym z ważniejszych wyznaczników tego czy w danym miejscu można bezpiecznie osadzić kotwę, czy nie. W tym roku zaczynamy od prawej części Kleka, gdzie drogi sięgają 70 metrów długości. Z pomocą skautów z Goražde udało się sprawnie przetransportować na górę większość sprzętu (szybkim marszem pod Kleka idzie się 40 minut, z czego ostatni odcinek linią okopów wzdłuż pola minowego). Zaraz po dotarciu sprawdziliśmy jakość skały, a przynajmniej jej część, bo w połowie zjazdu zapadły ciemności. O godzinie 22 byliśmy z powrotem w schronisku. Po podpięciu całej elektroniki do prądu w celu podładowania baterii, zaaplikowaliśmy sobie gwałtowne orzeźwienie poprzez kąpiel w bardzo zimnej wodzie. Normalnie byłaby lodowata, ale trochę ją dla nas podgrzano ;) Chwilę przed 23 Nađa zawołała nas na obiadokolację, dodając że za 15 minut wyłączą prąd. Trzeba było się więc sprężać, a dalsze ładowanie baterii odłożyliśmy na rano, co mogliśmy kontynuować korzystając z własnego agregatu.

 

27 czerwiec 2014 – piątek

O 5 rano Mariusz ruszył w góry zrobić kilka zdjęć a kiedy wrócił, jak co rano zabraliśmy się za przyrządzanie owsianki według specjalnego przepisu. Niedługo po tym zanieśliśmy resztę sprzętu na Kleka i zaczęliśmy wiercić otwory pod ringi na dwóch drogach równocześnie. Pierwszy wyciąg jest wspólny dla obu, po czym jedna z nich biegnie na wprost, ewidentną rysą w środku zacięcia, a druga kluczy lekko z lewej zbierając ciekawe ruchy z różnorodnie urzeźbionej płyty. Akumulatorów w wiertarkach starczyło tylko na 28 otworów, dlatego wywiercenie pozostałych musieliśmy odłożyć na następny dzień. Po wklejeniu 22 ringów i 3 stanowisk wracamy do schroniska, gdzie padamy wszyscy ze zmęczenia, włącznie z suczką Michała – Emi. Zanim jednak zjedliśmy obiadokolację i odbyliśmy drzemkę, trzeba było jeszcze zmierzyć się z wodą, o temperaturze znanej z tego, że nie spłukuje mydła ;) Jedynie niektórzy z nas, którzy odłożyli kąpiel na później, skorzystali z lekko nagrzanej już wody.

 

28 czerwiec 2014 – sobota

W nocy z piątku na sobotę niektórzy nie mogli się za bardzo wyspać. Powodem były trwające pół nocy niestrawności Emi. Niektórzy wręcz przeciwnie – spali jak zabici. Pobudka o 6 rano, bo trzeba przetransportować agregat pod ścianę. Okazało się, że bez niego nie ma szans na efektywne działanie. Na szczęście najdłuższy odcinek pokonujemy Nissanem Patrolem, którym podwiózł nas członek Klubu Górskiego z Goražde. Jest bardzo słonecznie i gdyby nie to, że większość z nas dopadła bardzo mocna alergia, wszystko może ułożyłoby się zgodnie z planem. Michał został z Emi w schronisku, a Jego miejsce w ścianie zajmuje Kamil. Udało się obić kolejną długą linię – ok. 50 metrów, tym razem nieco trudniejszą. Dodatkowo rozpoczęliśmy prace nad łatwą wielowyciągówką o długości ponad 100 metrów. Zmęczenie daje się już mocno we znaki, ale najbardziej męcząca okazała się jednak alergia. Planujemy jeszcze dwa dni obijania, jeden dzień wspinaczki i na koniec zwiedzanie Goražde oraz Sarajewa.

 

29 czerwiec – niedziela

Niedziela okazała się być bardzo udana. Na dwa zespoły dokończyliśmy obijać drogę kończącą się w miejscu skały, która przypomina głowę króla, czyli wspomnianą wielowyciągówkę. Dodatkowo na prawo od drugiego jej wyciągu obijamy piękną połogą płytę. W planie zostały jeszcze dwie drogi, na które powinno starczyć boltów. Poza kilkoma kamieniami, spadającymi nie tam gdzie trzeba, obyło się bez groźniejszych sytuacji.

 

30 czerwiec – poniedziałek

Dzisiaj rano, gdybyśmy mieli się zastanawiać czy chcemy ruszać się ze schroniska, na pewno byśmy w nim zostali. Trzeba dokończyć robotę, zwłaszcza że zostały liny w ścianie, a na skale i pod nią mnóstwo sprzętu. Wyszliśmy z lekkim opóźnieniem. Kuba z Kamilem zabrali się za obicie jeszcze jednej dwuwyciągowej drogi. Ja z Bartkiem przewspinaliśmy drogę na głowę króla, żeby ściągnąć liny ze ściany i móc zabrać się za ostatnią z planowanych dróg. Pierwsze przejście czterowyciągowej drogi na głowę króla dostarczyło informacji nt. jej długości – z obliczeń wyszło, że ma 110 metrów, chociaż prawdopodobnie jest dłuższa. Zyskała nazwę „Deszcz Meteorytów” oraz wycenę 4c. Podczas powrotu na ziemię prowadzę jeszcze wariant drugiego wyciągu biegnący piękną, połogą płytą. Wieje bardzo mocno, a prognozy zapowiadały miejscowy opad. Okazało się, że miejscowy znaczy, że również na Kleku, bo podczas prowadzenia „Nie czas na Figi”, czyli wspomnianej połogiej płyty, zaczęło kropić. Z daleka wydawało się, że rzeźba umożliwi bardzo przyjemną, łatwą wspinaczkę. Z bliska wygląda zupełnie inaczej, ale i tak nie jest źle – wycena 6a+ powinna być odpowiednia. Wcześniej słyszeliśmy też w krótkofalówce od Mariusza stojącego na szczycie, że pod drugiej stronie pada dość mocno i że niechybnie czeka nas to samo. Zjeżdżamy, więc na ziemię, a po zwinięciu paruset metrów liny zaczynam szukać przyrządu, który ułożył się tak niefortunnie w karabinku, że samoistnie się z niego wypiął. Nie miałem jednak za dużych szans znaleźć szarego Reverso w tonach szarej skały u podnóża góry, dlatego wracam do naszej bazy pod skałą. Kuba z Kamilem zdążyli wkleić ostatniego ringa idealnie przed rozpoczęciem ulewy. Pada coraz bardziej bez większej nadziei na poprawę. Pakujemy, co się da i objuczeni ruszamy w pełnym deszczu z powrotem do schroniska. Pierwszy raz w tym roku złapał nas w Bośni deszcz podczas pracy (wcześniej padało tylko pierwszego dnia w nocy). Przez to ostatniej z planowanej przez nas drogi nie zdążyliśmy obić. Zostało tylko stanowisko, a droga jest w dalszym ciągu projektem. Mimo tego udało się osadzić 84 ringi i 12 stanowisk, a to tylko dzięki sprzyjającej pogodzie i determinacji zespołu.

 

 

Jest poniedziałek popołudniu, jutro zjeżdżamy do Goražde. Pod Klekiem został jeden wór ze sprzętem, agregat i 4 dwuwyciągowe drogi do poprowadzenia. Mamy nadzieję, że pogoda pozwoli dokonać pierwszego przejścia i zweryfikować przewidywane wyceny.

Ok. 18 burza przeszła i rozpogodziło się zupełnie. Ruszyliśmy po rzeczy, które zostały pod Klekiem. W drodze powrotnej chmury zaczęły nas osaczać ze wszystkich stron. Od boku gęste masy zamykały piękny widok, na rozświetlone słońcem wierzchołki gór, skąpane w morzu delikatnych chmur. Za nami wszystko zaczęło szybko znikać z pola widzenia, pochłaniane przez mroczną chmurę. Na styk zdążyliśmy dojść do schroniska zanim się znowu rozpadało. Teraz mamy już wszystko na dole.

 

31 czerwiec – wtorek

Rano pogoda na zewnątrz rokowała nienajgorzej. Pobudka o 6, owsianka jak co rano, ale ekipa zdekompletowana. Narastające z dnia na dzień zmęczenie i sporo sił potrzebnych do pozyskania substancji energetycznych z zupy fasolowej, wykluczyły Kamila i Bartka. W schronisku zostaje jeszcze Michał, a ja z Kubą i Mariuszem ruszamy po raz kolejny pod Kleka. Żaden z nas nie czuł się za dobrze, ale staraliśmy się o tym nie myśleć. Spróbowaliśmy każdej z nowych, nieprzewspinanych dotąd dróg. Wszystkie udało się poprowadzić i wycenić. Pierwsza obita przez nas droga, to „Nie ma Czasu na Fair Play”. Pierwszy wyciąg kruchy i niezbyt ładny. Wycena ok. 4b. Długość ok. 35 metrów. Przy pierwszym stanowisku w lewo idzie droga „Nađa”, w prawo drugi wyciąg „Nie ma Czasu na Fair Play”. Drugi wyciąg za 5c to przepiękna rysa na klinowanie palców przechodząca w rysę na klinowanie pięści, po czym lekko przewieszony komin i wyjście w połóg. Techniczna i warta polecenia. Ok. 30 metrów. „Nađa” z kolei, biegnie fajnie urzeźbionym terenem. Jest trochę krucho, dlatego miejscami posiada duże runouty. Techniczna i zróżnicowana. Długość drugiego wyciągu to ok. 28 metrów a wycena 5c. „Nie Widzę Przeszkód” to dotychczas najtrudniejsza propozycja na Kleku. Pierwszy wyciąg łatwy i ładny. Ok. 15 metrów za 3c. Drugi wyciąg to ok. 26 metrów bardzo ładnego, technicznego i zróżnicowanego wspinania. Posiada ewidentny crux powyżej pierwszego stanowiska, a wycena 6c powinna być odpowiednia. Tarciowe stopnie w połączeniu ze słabymi chwytami. Pozostała część łatwiejsza, ale nie odpuszcza do samego końca zaskakując, co chwila, zmianą charakteru. Ostatnia, szósta otwarta przez nas droga, to „Zmęczony Alpinista”. Pierwszy wyciąg startuje razem z drogą „Nie Widzę Przeszkód”. Przy czwartej wpince odbija w prawo w płytę, gdzie czeka techniczne wspinanie po tarciowych stopniach. Drugi wyciąg to również techniczne wspinanie, ale tym razem w rysie i zacięciu. Dół 5b, ok. 20 metrów, góra 6a+, ok. 18 metrów. Gdyby nie ogólna kruchość drogi, byłaby bardzo fajna. Trzeba się wspinać delikatnie ;)

Nie obyło się bez przygód z latającymi kamieniami, ale na szczęście nikomu nic się nie stało. Po powrocie spod Kleka zostało tylko spakować się i można zjeżdżać do Goražde. Przy okazji coś ciekawego a zarazem mało przyjemnego zdarzyło się nam wszystkim – cokolwiek jemy albo pijemy, wszystko ma słony smak. Stan ten utrzymuje się, co najmniej do końca tego dnia. W Goražde zjedliśmy dwa posiłki, bo na obiad zaserwowano nam w restauracji trochę mało jedzenia z racji zaczętego niedawno Ramadanu i towarzyszącemu mu postu. Posłuchaliśmy też o historii miasta oraz o różnych wydarzeniach związanych z wojną w latach między 1992 a 1995 rokiem. Po mieście oprowadzał nas Michał z żoną Angeliką, a o wojnie opowiadał Zajko, prezes Klubu Górskiego w Goražde. Wydarzenia, o jakich się dowiedzieliśmy były zarówno interesujące jak i szokujące. Schronisko na Rudej Glavie zbudowano za fundusze niemieckie, ale własnymi rękami żeby upamiętnić marsze po żywność na Grebak. Grebak to szczyt, na który ciężarówki z Sarajewa woziły żywność. Mężczyźni z Goražde mieli do wyboru albo pilnować rodziny i przymierać głodem, albo zostawić ich i ruszyć w niebezpieczną podróż. Szli całą noc na Rudą Glavę, gdzie odpoczywali w okopach i chronili się przed wrogiem. Następna noc schodziła im na dotarcie na Grebak i tak samo z powrotem. Umierali po drodze z wyczerpania, zimna lub z rąk wroga. Kiedy Serbowie widzieli gdzieś wydeptane ścieżki, zaraz je minowali. Zajko był na Grebaku 17 razy podczas wojny. Jego opowieści słuchamy w parku ufundowanym przez Turcję.

Zgrywamy właśnie materiał z aparatów i kamer w Hope Centar. Potrwa to do ok. 7 rano…

 

1 lipiec – środa

Zgodnie z planem, zaraz po śniadaniu ruszamy do Višegradu. Jest to kolejne miasto nad Driną. Znajduje się tu most, na którym podczas wojny poderżnięto gardła tysiącom muzułmanów i wrzucono do wody. Višegrad jest również znany z mieszkającego tu niegdyś noblisty, Ivo Andrića, który w powieści Most nad Driną, opowiada w literacki sposób dawne dzieje związane z tym mostem. Kiedyś muzułmanie dopuścili się podobnej zbrodni względem chrześcijan. Sam Višegrad z pozoru nie różni się zbytnio od innych miast jakie widzieliśmy w Bośni. Kiedy jednak wchodzi się do Andrićgradu, człowiek czuje się jak by był w innym świecie. Piękne budynki, uliczki, wielkie misterne mozaiki i ogólny przepych tworzą niesamowity klimat.

 

 

Po obejrzeniu wszystkiego żegnamy się z Michałem i z powodu braku czasu jedziemy prosto do Polski, rezygnując ze zwiedzania Sarajewa. Kiedy na Kleku zrobi się większy ruch wspinaczkowy, wtedy tam wrócimy kontynuować naszą eksplorację.

Dziękujemy wszystkim, którzy wsparli naszą misję, do których należą przede wszystkim: Raif Bezdrob, Remzo Bezdrob „Bezi”, Katarzyna Burton, Dino Čeljo, Amar Džafetović, Jerzy Gęga, Andrzej Głuszek, Artur Jasiulek, Nađa Kuliš, Haris Kurtović „Cvrle”, Nedim Mešić, Harun Osmanković, Almer Poturak, Dariusz Rozmus, Zajko Šovšić, Zbigniew Stryjewski, Tadeusz Widomski oraz firmy: Polska Szkoła Alpinizmu, Prace Alpinistyczne Jakub Gardaś, Offa Media, TDMA, Gou-tec, GOPR, TERM-POL, Traseo.pl, HiWork, Benus.

TOPO ściany w pdf po kliknięciu w link.

Poznaj nas lepiej

Kadra

Kadra

Referencje

Materiały szkoleniowe

Statut