Każdego roku organizujemy co najmniej jeden, zagraniczny wyjazd doskonalący umiejętności wspinaczki wielowyciągowej. W połowie kwietnia 2023 zrealizowaliśmy pierwszy, z dwóch zaplanowanych na ten sezon warsztatów. Mimo niskich prognozowanych temperatur oraz licznych opadów, z przygotowanymi wieloma alternatywnymi rejonami i scenariuszami działań, ruszyliśmy 10cio osobową (7 kursantów i 3 instruktorów) ekipą, 16 kwietnia o 4 nad ranem z Bielska-Białej :)
Ostrzeżenie:
Wspinaczka i inne pokrewne dyscypliny, należą do sportów z natury niebezpiecznych. Polska Szkoła Alpinizmu (Niepubliczna Placówka Kształcenia Ustawicznego), nie bierze odpowiedzialności za samodzielne stosowanie zawartych treści, ani też za potencjalne błędne zrozumienie części lub całości tekstu, niezgodne z intencją autora.
Osoby preferujące styl OS, nie powinny przyglądać się zbyt dokładnie zdjęciom, a tym bardziej czytać ich opisów!
Zdjęcia: OffaMedia.com (& Bożena Cieślar, Marta Halejko, Norbert Kubiszyn, Mateusz Gutek)
Thalhofergrat
Ok. 10 byliśmy już w Austrii, w rejonie Thalhofergrat. Temperatura poniżej 10° i ogólna wilgotność nie nastawiały pozytywnie, ale okazało się, że na drogach, na których chcieliśmy zweryfikować i przypomnieć schemat wspinaczki wielowyciągowej, było sucho i po chwili nawet całkiem komfortowo – jeżeli chodzi o temperaturę :)
Osłonięcie od wiatru i co jakiś czas wychodzące słońce, pozwoliły zrealizować plan na ten dzień. Bardzo fajne i odpowiednio wycenione, okazały się być drogi: Rauber Hotzenplotz (4+), Potz-Blitz (4) i Herbstnacht (5-).
Na koniec, wbiłem się jeszcze z Norbertem w 37mio metrowe Betthupferl z dużą ilością gwiazdek w topo i wyceną niby 7 (czyli 6b/VI.1). Bardzo fajna, lita i techniczna droga, rozpatrując teren nad pierwszym stanowiskiem. Ale bez jaj – 6b to nie ma w żaden sposób, bardziej 6c+. Jak już się wie co i jak, to mocne 6c powinno wystarczyć. Wymagające ruchy w połogu, potem crux na tarciowych stopniach z niełatwą sekwencją przez faka ;)
Jako, że była niedziela, szybko i sprawnie przemieściliśmy się do Maslenicy, w której mieliśmy zarezerwowane kwatery. Taras przyległy do budynku znajdował się na samej plaży, dzięki czemu mieliśmy idealną lokalizację do chill’owania i resetu w morskiej wodzie :)
Obli Kuk
Na pierwszy dzień działania w Chorwacji prognoza była fatalna, ale nie sprawdziła się dwojako. Żeby była szansa na wspinaczkę po suchej skale, wybraliśmy mocno eksponowany Obli Kuk, znajdujący się jakieś 40 min. jazdy samochodem w nieco innym, niż Paklenica, kierunku.
Z jednej strony był to dobry wybór, bo rzeczywiście było sucho i mimo zapowiedzi nie padało, ale wiatr był znacznie większy niż należało się wg. prognozy spodziewać, nawet biorąc poprawkę na wspomnianą ekspozycję. Wiało tak bardzo, że kilka razy było blisko „odklejenia od ściany” niejednego członka ekipy ;)
Dodatkowo warto wspomnieć, że 3 najłatwiejsze, ok 80cio metrowe linie, mimo tego że ładne i dobrze obite, mogą zaskoczyć (jak to zresztą często bywa) – najłatwiejsza z nich, niby 5a (Slapovica), to typowa rzeźnia z jednym nieadekwatnie trudnym jak na swoją wycenę miejscem.
Druga – za 5c (Leptirov Zamah), to piękna i dobrze wyceniona droga, z systemem charakterystycznych rynien na drugim wyciągu. Trzecia też niby za 5c (Mjeseceva Sonata), ale zdecydowanie trudniejsza niż sąsiadka.
Każda z nich o podobnym charakterze – pierwszy wyciąg łatwy i dość przyjemny, ale znacznie słabiej obity niż pozostałe. Drugi wyciąg najbardziej wymagający, najciekawszy i budujący wycenę, a trzeci niby łatwy, ale techniczny – w sensie tarciowy. Żeby dostać się na ziemię trzeba zjechać po linie. Najlepiej na dwa razy, bo część pierwszych stanowisk składa się z plakietek niepołączonych łańcuchem.
Vranjaca
Jako, że po pierwszej zrobionej przez każdy zespół drodze, musieliśmy uciekać z nieludzko niskiej odczuwalnej przez silny wiatr temperatury, przenieśliśmy się do nieodległej, ogromnej jaskini – Vranjacy. W międzyczasie wyszło mocne słońce, ale wiatr wzmógł się jeszcze bardziej. Dzień wcześniej, na autostradzie blisko celu naszej podróży, było ograniczenie do 40 km/h, a właściciel kwater dziwił się, że była w ogóle otwarta podczas tak silnych podmuchów. Siedząc na parkingu pod ścieżką wiodącą do jaskini, dosłownie wydawało się, że wiatr za chwilę przewróci samochód. Żeby dotrzeć do Vranjacy, idzie się rozległymi serpentynami, poprzecinanymi co chwila licznymi skrótami. Po około dwukrotnie dłuższym, niż opisuje przewodnik marszu, docieramy do ewidentnej, rokującej na wspinanie grupy skalnej.
Wewnątrz niej znajduje się zaskakująco przeogromna, obwieszona ekspresami grota. W jednym miejscu stoi elegancki stoliczek, obok niego kilka krzeseł, a nad wisi termometr :) W wielu miejscach pod kamieniami poukrywane są beczki transportowe i liny.
Zrobiliśmy dwie łatwe, bardzo fajne i dobrze obite, piątkowe drogi oraz popularną rozgrzewkową 7a w przewisie – Velebitski Golemash. Nie bez powodu jest tutejszym klasykiem.
Jednostajne przewieszenie po dobrych chwytach, z restami co kilka metrów, doprowadza do ni to płetwy, ni to rysy. Tam chwyty dalej są dobre, ale wysiłek intensyfikowany jest przez ich pionową orientację, nieco bardziej wymagającą pracę nóg i zdecydowanie słabsze miejsca restowe. Jak na klasyka przystało, najtrudniej jest prawie że pod samym łańcuchem.
Wymęczeni ekstremalnym wiatrem i srogim (zapewne właśnie przez wiatr) podejściem pod jaskinię, po chwili wspinaczki w jaskini i wytchnienia od ekspozycji na jego silne podmuchy, wracamy na kwatery szykować się do nieco dłuższych już dróg, w samej Paklenicy.
Kuk od Skradelin
Ruszamy dopiero ok. 8:30, ale samochodów na parkingu w środku wąwozu, jest i tak bardzo mało. Prognoza na dzisiejszy dzień to nieznaczny opad dopiero o 14. Wbijamy w ścianę zaraz naprzeciwko parkingu, czyli na Kuka od Skradelin, w dwie sąsiednie drogi o sportowym obiciu (które trzeba czasami tylko uzupełnić pętlami). Obie umożliwiają zejście zamiast zjazdu. Ze względu na wysoki stan wody, trzeba znaleźć dobre miejsce do przedarcia się przez rzekę, ale okazało się, że idąc bardziej „na około” nie było z tym większego problemu.
Skrajnie prawa linia tej ściany, Kameni Croissant (przewodnikowo 6a), to lotnie obita linia o niezbyt oczywistym przebiegu. Pierwszy wyciąg jest dość długi, ale niezbyt trudny i przy okazji ciekawy. Doprowadza do wyraźnej półki pod lekkim przewisem. Start drugiego wyciągu, to jedno z najtrudniejszych miejsc, które mogłoby mieć spokojnie 5c albo nawet 6a samo w sobie. Później już jest łatwiej, ale nie do końca czytelnie jeżeli chodzi o przebieg. Tam gdzie narzuca się iść ewidentną rzeźbą na wprost, czasami nie ma asekuracji, która to z kolei wyprowadza wspinacza bardziej w prawo – jak już się oczywiście dojrzy majaczącą za winklem plakietkę ;) Drugie stanowisko wypada na półce w okolicy grubych uch skalnych, nieco poniżej stanowiska z linii po lewej. Bardzo fajny, techniczny trzeci wyciąg (niby 5b), jest w moim odczuciu łatwiejszy niż poprzedni (niby 5a). W miejscu gdzie nie widać nad sobą plakietek, trzeba znowuż szukać ich po prawej stronie. Stanowisko kończące tą część drogi, znajduje się w połogu blisko filaru, przez który przewija się najprostszy i najkrótszy, czwarty wyciąg.
Ostatni, najmocniej wyceniony wyciąg, to w pierwszej części techniczne, nie najlepiej obite, ale fajne wspinanie w połogu. Doprowadza w końcu do dość mocno przerąbanego, odważnego kominka w przewisie. Trudność to spokojnie 6b, minimum 6a+ jak dla mnie. Od miejsca gdzie kończy się droga, można czujnym (ze względu na ekspozycję), ale łatwym terenem przedrzeć się do ścieżki zejściowej. Bezpieczniej byłoby na ostatnim stanowisku zmienić się na prowadzeniu jeszcze raz i wejść na szczyt, a potem z prawej strony z uch skalnych zrobić dodatkowe stanowisko i do niego ściągnąć drugiego. Ewentualnie jak idzie więcej osób, linę można zamocować na sztywno, żeby pozostali komfortowo asekurowali się dwoma prusami.
Droga po lewej natomiast, czyli Ca je od Draga je od Draga, to ogólnie 6b+, ale jeżeli ominie się ostatni wyciąg, będzie 5b. Nie jest co prawda łatwa jak na 5b, ale na pewno bardzo ładna – wiedzie pięknie urzeźbiona skałą. Pierwszy wyciąg za 5a nie stwarza większych problemów.
Na początku drugiego, czeka techniczna rynna, a trzeci jest wyceniony na 5b – tak samo jak drugi.
Na końcu trzeciego wyciągu, czyli będąc w przedostatnim stanowisku, żeby ominąć wyciąg za 6b+, należy iść w lewo pseudozałupą, wyprowadzającą łatwym terenem do drzewka w okolicy początku ścieżki zejściowej.
Jeżeli chcemy przejść całą linie razem z ostatnim wyciągiem za 6b+, na którym czeka dwuruchowy crux w przewisie na samym początku, zamiast w lewo pseudozałupą – ciśniemy na wprost :)
Hram
Podczas zejścia z Kuka od Skradelin, kierujemy się standardowo za charakterystycznymi kopczykami. Najpierw logicznie w dół, a potem w prawo (patrząc w stronę drogi na dnie wąwozu), zamiast stromym piargiem na wprost. Po chwili marszu docieramy do charakterystycznego łuku skalnego o nazwie Hram.
Łatwa droga jest tu tylko jedna – Danka za 5c, ale za to jest bardzo fajna :) Wspinanie w lekkim przewisie, cały czas po klamkach i dobry stopniach.
Dwie linie na lewo, znajdziemy klasyka z bardzo dużą ilością przejść – drogę Gerovit za 7a (wg. niektórych 6c+). Lekko podbierające dojście w przewisie, doprowadza wspinacza do średniego restu, nad którym czeka dwuruchowy crux i łatwy teren w połogu. Droga warta zrobienia, mimo tego, że jest krótka a skała bardzo ostra.
Po raz kolejny na tym wyjeździe, rzeczywistość była dużo lepsza niż prognozy – deszcz popadał delikatnie tylko przez chwilę, przy ostatnich stanowiskach i podczas zejścia.
Zighi & Urli oraz Lipotice
Trzy dni dość intensywnego wspinania, sporych odcinków podejść czy zejść, wymagających miejsc i ostrej skały, odcisnęły swoje piętno nie tylko na skórze i mięśniach, ale też psychice ;) Z tego powodu większa część ekipy zdecydowała się na aktywny wypoczynek, czyli wspinaczkę po jednowyciągowych liniach :)
W przerwach między jednowyciągowymi, ale długimi drogami sportowymi sektora Zighi & Urli oraz Lipotica (zaraz koło mostka, do którego schodzi się z Hrama), łapaliśmy promienie, mocnego już tego dnia słońca. Z wartych uwagi linii, należy wymienić przede wszystkim: Make up (4c z technicznym przejściem przez mini okap),
Capitan Corragiosi (5c z wieloma różnorodnymi technicznymi zagwozdkami w połogu), Celulit (5c z mocnym i zasięgowym przejściem przez lekki przewis nad półką)
oraz Nemam nista, socijalni problem! (6a z kilkoma niebanalnymi miejscami i srogim runoutem w połowie). Każda ponad 30m. Na pewno godna, z tym że nie polecenia a omijania szerokim łukiem, jest niebezpieczna i myląca droga Tripice (za niby 5a). Po łatwym połogu, w pozbawionym chwytów przewisie, tkwi ostatnia plakietka. Z prawej jest rysa z zamagnezjowanymi chwytami, którą aż chce się iść, wiedząc że na 5a nad okapem muszą być klamy. Przez słabe stopnie, ciężko powstrzymać się od wypuszczenia nóg, ale dobrych chwytów nad okapem za bardzo nie ma – a tym bardziej asekuracji. Trzeba więc wrócić na półkę i zastanowić się co dalej, co bez obciążania liny nie jest łatwe, a obciążając ją wiąże się z nieprzyjemnym lotem w półkę ;) W topo linia drogi każe iść w lewo, gdzie rzeczywiście może jest za 5, ale bardzie „ce” niż „a”. Dodatkowo, również tam brak jest asekuracji. Wykorzystać można plakietki z sąsiedniego Cellulitu, ale trzeba zejść mocno w lewo i to po srogim już runoucie na trawersie i z półką pod nogami. Mimo sporego zapasu byłem wściekły, także nie polecam rozpatrywać prób przejścia tej skandalicznej linii z wybrakowaną asekuracją ;)
Po zajęciach, ponad połowa ekipy wybrała się na spacer w stronę Anicy Kuk, a ja z Mariuszem na bardzo ładną, przewieszoną 7a. Mowa o Kitajskim Syndromie, stanowiącym pierwszy wyciąg wielowyciągowego 7a+, znajdującego się w grotce między kawiarenką a Debelim Kukiem (czyli po lewej stronie wąwozu. Skała oczywiście bardzo ostra, ale formacja, struktura niektórych chwytów i trzy fajne odcinki, przedzielone dobrymi restami, powodują że droga jest bardzo warta polecenia. Zwłaszcza, że idąc na wprost, dobrze widoczną z ziemi rynną, jest podobno jeszcze fajniejsza (no i przy okazji zdecydowanie trudniejsza, mimo tego, że nominalnie tylko o pół stopnia – czyli 7a+ zamiast 7a).
Stup i zachodnia ściana Anicy Kuk
Następnego już, równie pięknego co poprzedni dnia wyjazdu, zbieramy się wcześniej, bo i ściana na której mamy działać jest bardziej odległa. Ruszamy szybki krokiem w stronę odbicia z kamiennej, wąskiej ścieżki, które prowadzi w prawo przez rzekę, w stronę Anicy Kuk. W oznaczonym miejscu nie dało się jej przekroczyć, ale kawałek wyżej, wspólnymi siłami udało się tego dokonać „suchą stopą” ;)
Kawałek do góry, potem w prawo i piargiem wzdłuż majestatycznego Stupa, który przy głównej ścianie Anicy Kuk wygląda jak bulder ;) Pod zacienioną ścianą wieje lekki, momentami porywisty wietrzyk. Cieszę się, że wtargałem ciężki plecak pod ścianę zamiast iść na lekko, bo mogę nie tylko ciepło się ubrać, ale też przebrać całkowicie mokrą od intensywnego marszu odzież ;) Jako, że celem wyjazdu były najłatwiejsze możliwe, teoretycznie sportowo obite drogi, każdego dnia dwie znajdujące się blisko siebie, wybór padł na polecane w wielu miejscach linie: Catch the Rainbow (w przewodniku 5a) oraz Danaja (w przewodniku 5b).
O ile ta druga, chociaż oczywiście wymagająca w swej wycenie i miejscami odważniej obita, była stosunkowo bezpieczna, przyjemna i blisko przewodnikowej wyceny, o tyle dobrze wiedzieć, że Catch the Rainbow, nie mając sporego zapasu i szerszego niż w przewodniku przygotowania sprzętowego, to bardzo przykra pułapka. Obicie wg. przewodnika jest sportowe, a już pierwszy wyciąg nie ma żadnego stałego przelotu. Nawet zakładając taśmy na mostki skalne i drzewa, ok. 30m ściany trzeba pokonać na 3-4 sensownych przelotach.
Później drugi, kluczowy jeżeli chodzi o wycenę i urodę wyciąg, to trudny start, gdzie bez drzewka nie było by pewnie mniej niż 6b+, przechodzący w trawers po niby klamiastej rampie, ale nie w całym jej przebiegu. Raz, że w jednym miejscu jest zostawiona kość klinowa i gąszcz repów łączących stare haki a dalej w cruxie brakuje plakietki (wystaję sam nagwintowany pręt), co ani pod kątem estetyki, ani komfortu psychicznego nie przystoi polecanym klasykom, a dwa – najtrudniejsze miejsce, gdzie nie tylko stopnie ale i chwyty są słabe, zasługuje raczej na mocne 6a+ niż 5a. Tam gdzie chwyty są już bardzo dobre, jak na 5a brakuje adekwatnych do wyceny stopni. Ten drugi, mimo wszystko bardzo ładny wyciąg, kończy się w stanowisku spowitym plątaniną starych repów i maillonów, łączących plakietkę samoróbkę, zainstalowaną na powiedzmy dobrze wyglądającej kotwie mechanicznej, ze zdecydowanie kiepsko wyglądającym spitem.
Drugi, najtrudniejszy wyciąg pokonany, ale to jeszcze nie koniec ;) Przed nami 4c, które powinno pewnie mieć raczej 5c. Gorzej, że pierwszy punkt asekuracyjny jest jakieś 5 metrów nad stanowiskiem, i to już za najtrudniejszym odcinkiem tego trzeciego, ostatniego wyciągu.
Potem jest już niby łatwiej, ale ze srogimi w niektórych miejscach runoutami i bardziej kruchą w górnym odcinku skałą. Są tam też liczne luźne kamienie (zwłaszcza przy ostatnim stanowisku), na które trzeba mocno uważać. W ¾ wyciągu napotkamy hak wbity zaraz obok mostka skalnego, z którego ktoś się kiedyś wycofał albo po prostu zostawił pętle na mostku. Wygląda to tak, jakby kolejni myśląc że tu się kończy droga, dodawali swoje repy i malutkiego, niecertyfikowanego maillona, zamiast iść wyżej do prawdziwego stanowiska. Zresztą przez chwilę myślałem tak samo i zacząłem ulepszać to pseudostanowisko, żeby było chociaż trochę bezpieczne ;) Oczywiście do „oficjalnego” stanowiska też wiele osób dotarło, bo czeka tam kolejna pajęczyna przestarzałych tekstyliów i kolejny punkt stanowiskowy w kiepskim stanie. Nie dziwne więc, że dobrze wyglądający maillon tkwi (a przynajmniej było tak podczas naszego zjazdu) tylko w drugim, pewniejszym punkcie, pomijając słabe ogniwo jakim są repy w mało zadowalającym stanie ;) Podsumowując – konfrontacja pod tytułem przewodnik vs rzeczywistość, to po prostu jawny skandal! Jeżeli ktoś wbije się w drogę nie odczytując prawidłowo przebiegu dolnego odcinka, nie mając sporego zapasu i umiejętności rozwiązywania sytuacji awaryjnych, czy odpowiedniego dodatkowego sprzętu albo chociażby umiejętności oceny stanowiska i bezpiecznego określenia sposobu zjazdu, czy też nie będzie miał nieodpowiedniej długości liny, może zrobić sobie poważną krzywdę. Nawet jak sobie jej nie zrobi, to będzie solidnie zniesmaczony i zniechęcony. Chyba, że nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia w jakie się wpakował ;)
Danaja z kolei, to dwa wyciągi za 5b i jeden za 5a. Pierwszy nieco trudniejszy na początku, drugi wymagający w cruxie po słabszych chwytach i stopniach, z zardzewiałym punktem asekuracyjnym i kręcącą się plakietką. Ostatni wyciąg bardzo, adekwatnie wyceniony do rzeczywistych trudności (albo ich braku ;) ). Stanowiska należy szukać z lewej strony. Jeden zespół atakuje jeszcze na koniec krótszą, dwuwyciągową linię za 4b – Abseil Pista. Oba wyciągi (4b i 4a) są lotnie obite, ale w każdym trudniejszym miejscu jest się do czego wpiąć. W połowie drogi słychać już zbliżającą się burzę, której obecność potwierdza charakterystyczny, jednostajny, silny wiatr. Robi się też przy okazji wymownie ciemno ;)
Po niedługim czasie schodzimy do dna wąwozu. Sytuacja pogodowa trochę się stabilizuje, ale słońce wychodzi spoza chmur już coraz rzadziej, a obecność burzy w okolicy jest cały czas odczuwalna. Atakujemy na koniec kilka jednowyciągowych dróg, na dwóch najbliżej położonych nad parkingiem skałach. Na skale Auhe, osobiście poleciłbym lekko przewieszoną Muvę za 4c (lub 5a), innych nie robiłem ;) Na Parkiraliste z kolei, duże wrażenie zrobiły na mnie Kagula oraz Cellulite Free (Santana). Kagula o dość rześkim obiciu, to dość zróżnicowana, techniczna i odważna a zarazem niesamowita linia. Wycena przewodnikowa to 6b, ale nawet jak na 6b+ byłaby harda. Za to sąsiadująca z nią Santana, to harde 6c z wieloma różnymi, ciekawymi cruxami. Zarówno formacja, jak i charakter trudności, rodzaj chwytów, stopni, czy długość, stanowią różnorodne aspekty, dzięki którym linia jest naprawdę godna polecenia – zwłaszcza jak na drogę startującą praktycznie z parkingu. Pod koniec zmagań z Santaną pada już mocno, ale przez to, że jest to piąty dzień intensywnego wyjazdu, nikomu nie jest z tego powodu smutno ;)
Na kwaterach liczymy sprzęt, pakujemy się i szykujemy jedzenie, bo o 4 rano wracamy do Polski. Oczywiście robiąc planowany przystanek w austriackim Peilsteinie ;)
Peilstein
Peilstein to dość duży, bardzo ładny rejon, oferujący całe mnóstwo dróg. Głównie w pionie i połogu, ale nie tylko. Jest tu całkiem sporo łatwych, w tym dłuższych (niż jeden wyciąg) propozycji. Silne słońce i lekki wiaterek, stworzyły idealne warunki do wspinania, w ten w dalszym ciągu, generalnie chłodny jeszcze dzień.
Działamy na pięknej i wysokiej Vegetarierwand. Są tu dwu- i trzywyciągowe linie, których w większości przypadków nie warto łączyć w jeden, długi wyciąg, ze względu na ich mało prostolinijny przebieg. Zarówno 57mio metrowa Vegetarierkante (za bardzo mocne 4), jak i jeszcze dłuższe (licząc od podstawy ściany) Obere Stosserwand (5+), to wyjątkowe na swój sposób, techniczne drogi w skale dobrej jakości. Stanowią interesujące wyzwanie, zwłaszcza ta pierwsza, która wydała mi się wręcz zarąbista, jak ją robiłem pierwszy raz :)
Z odhaczonych tego dnia dróg, w prawej części skały jest jeszcze bardzo fajna propozycja za 3+ (Herrenklubsteig), którą można zrobić na dwa wyciągi. Powrót do Polski wydłużył nam się nieco z powodu zagubionych kluczyków do samochodu i psikusów ze strony nawigacji, ale o 22 byliśmy już z powrotem w Bielsku. Następny wyjazd tego typu, to Hollental zaplanowany na koniec sierpnia 2023 :)
Więcej fotorelacji z wielowyciągowych wyjazdów wspinaczkowych, dostępnych na naszej stronie:
Karabore, Nidia oraz Kanjonski, czyli kolejny tydzień w chorwackim raju cz. 2 :)
Chorwacja kwiecień ’24 cz.1: Diagonalka na Debelim Kuku (Paklenica)
Chorwacja kwiecień ’24 cz.2: Velebitaski na Anicy Kuk
Paklenica 06.2023 cz.1 – Slowenski, Domzalski, Mosoraski i inne największe klasyki :)
Paklenica 06.2023 cz.2 – Nosorog, Centralny Kamin, Sjeverno Rebro oraz Water Song
Höllental październik 2022 – Vordere Stadelwand, Frisbeeplatte oraz sąsiednie Adlitzgraben
oraz w formie albumu na naszym profilu na fb:
Jesienny, 4ro dniowy wyjazd szkoleniowy – , Hollental, oraz Peilstein
zdjęcia: OffaMedia.com
(& Bożena Cieślar, Marta Halejko, Norbert Kubiszyn, Mateusz Gutek)
Mateusz Gutek
dyrektor Polskiej Szkoły Alpinizmu