Thalhofergrat, Paklenica, Obli Kuk i Peilstein – warsztaty z zakresu wspinaczki wielowyciągowej 2023

Strona główna 9 Fotorelacje 9 Thalhofergrat, Paklenica, Obli Kuk i Peilstein – warsztaty z zakresu wspinaczki wielowyciągowej 2023

Każdego roku organizujemy co najmniej jeden, zagraniczny wyjazd doskonalący umiejętności wspinaczki wielowyciągowej. W połowie kwietnia 2023 zrealizowaliśmy pierwszy, z dwóch zaplanowanych na ten sezon warsztatów. Mimo niskich prognozowanych temperatur oraz licznych opadów, z przygotowanymi wieloma alternatywnymi rejonami i scenariuszami działań, ruszyliśmy 10cio osobową (7 kursantów i 3 instruktorów) ekipą, 16 kwietnia o 4 nad ranem z Bielska-Białej :)

 

Norbert i Marcin, po zrobieniu drogi Kameni Croissant w sektorze Kuk od Skradelin, Paklenica (fot. OffaMedia)

 

Ostrzeżenie:

Wspinaczka i inne pokrewne dyscypliny, należą do sportów z natury niebezpiecznych. Polska Szkoła Alpinizmu (Niepubliczna Placówka Kształcenia Ustawicznego), nie bierze odpowiedzialności za samodzielne stosowanie zawartych treści, ani też za potencjalne błędne zrozumienie części lub całości tekstu, niezgodne z intencją autora.

Osoby preferujące styl OS, nie powinny przyglądać się zbyt dokładnie zdjęciom, a tym bardziej czytać ich opisów!

Zdjęcia: OffaMedia.com (& Bożena Cieślar, Marta Halejko, Norbert Kubiszyn, Mateusz Gutek)

 

Thalhofergrat

Ok. 10 byliśmy już w Austrii, w rejonie Thalhofergrat. Temperatura poniżej 10° i ogólna wilgotność nie nastawiały pozytywnie, ale okazało się, że na drogach, na których chcieliśmy zweryfikować i przypomnieć schemat wspinaczki wielowyciągowej, było sucho i po chwili nawet całkiem komfortowo – jeżeli chodzi o temperaturę :)

 

Okolice rejonu Thalhofergrat, znajdującego się pod Wiedniem. To nie złudzenie optyczne – śnieg jeszcze zalegał tu i ówdzie ;) fot. OffaMedia

 

Osłonięcie od wiatru i co jakiś czas wychodzące słońce, pozwoliły zrealizować plan na ten dzień. Bardzo fajne i odpowiednio wycenione, okazały się być drogi: Rauber Hotzenplotz (4+), Potz-Blitz (4) i Herbstnacht (5-).

 

Marta i Gosia podczas powrotu na ziemię z drogi Potz-Blitz. Na drugim planie Ania i Bożena po zrobieniu Herbstnacht (fot. OffaMedia)

 

Ani na drodze Herbstnacht (fot. OffaMedia)

 

Kasia i Robert podczas przygotowania liny do zjazdu (fot. OffaMedia)

 

Na koniec, wbiłem się jeszcze z Norbertem w 37mio metrowe Betthupferl z dużą ilością gwiazdek w topo i wyceną niby 7 (czyli 6b/VI.1). Bardzo fajna, lita i techniczna droga, rozpatrując teren nad pierwszym stanowiskiem. Ale bez jaj – 6b to nie ma w żaden sposób, bardziej 6c+. Jak już się wie co i jak, to mocne 6c powinno wystarczyć. Wymagające ruchy w połogu, potem crux na tarciowych stopniach z niełatwą sekwencją przez faka ;) 

 

Mateusz na połogim, technicznym odcinku drogi Betthupferl, który doprowadza do jej cruxa (fot. Bożena Cieślar)

 

Jako, że była niedziela, szybko i sprawnie przemieściliśmy się do Maslenicy, w której mieliśmy zarezerwowane kwatery. Taras przyległy do budynku znajdował się na samej plaży, dzięki czemu mieliśmy idealną lokalizację do chill’owania i resetu w morskiej wodzie :)

 

Randomowe zdjęcia z tarasingu w trakcie całego wyjazdu ;) fot. Marta Halejko oraz OffaMedia

 

Obli Kuk

Na pierwszy dzień działania w Chorwacji prognoza była fatalna, ale nie sprawdziła się dwojako. Żeby była szansa na wspinaczkę po suchej skale, wybraliśmy mocno eksponowany Obli Kuk, znajdujący się jakieś 40 min. jazdy samochodem w nieco innym, niż Paklenica, kierunku.

 

Obli Kuk, w powiedzmy całej okazałości ;) fot. OffaMedia

 

Z jednej strony był to dobry wybór, bo rzeczywiście było sucho i mimo zapowiedzi nie padało, ale wiatr był znacznie większy niż należało się wg. prognozy spodziewać, nawet biorąc poprawkę na wspomnianą ekspozycję. Wiało tak bardzo, że kilka razy było blisko „odklejenia od ściany” niejednego członka ekipy ;)

 

W drodze pod ścianę (fot. Bożena Cieślar i OffaMedia)

 

Dodatkowo warto wspomnieć, że 3 najłatwiejsze, ok 80cio metrowe linie, mimo tego że ładne i dobrze obite, mogą zaskoczyć (jak to zresztą często bywa) – najłatwiejsza z nich, niby 5a (Slapovica), to typowa rzeźnia z jednym nieadekwatnie trudnym jak na swoją wycenę miejscem.

 

Bożena prowadzi drugi wyciąg drogi Slapovica (fot. OffaMedia)

 

Druga – za 5c (Leptirov Zamah), to piękna i dobrze wyceniona droga, z systemem charakterystycznych rynien na drugim wyciągu. Trzecia też niby za 5c (Mjeseceva Sonata), ale zdecydowanie trudniejsza niż sąsiadka.

 

Marta na stanowisku po drugim wyciągu drogi Leptirov Zamach – najfajniejszym ze wszystkich, jakie robiliśmy na Oblim Kuku (fot. OffaMedia)

 

Każda z nich o podobnym charakterze – pierwszy wyciąg łatwy i dość przyjemny, ale znacznie słabiej obity niż pozostałe. Drugi wyciąg najbardziej wymagający, najciekawszy i budujący wycenę, a trzeci niby łatwy, ale techniczny – w sensie tarciowy. Żeby dostać się na ziemię trzeba zjechać po linie. Najlepiej na dwa razy, bo część pierwszych stanowisk składa się z plakietek niepołączonych łańcuchem.

 

Robert podczas pierwszego odcinka dwuetapowego zjazdu (fot. OffaMedia)

 

Stanowisko przesiadkowe (fot. OffaMedia)

 

Odwrót taktyczny spod skały ;) fot. OffaMedia

 

Vranjaca

Jako, że po pierwszej zrobionej przez każdy zespół drodze, musieliśmy uciekać z nieludzko niskiej odczuwalnej przez silny wiatr temperatury, przenieśliśmy się do nieodległej, ogromnej jaskini – Vranjacy. W międzyczasie wyszło mocne słońce, ale wiatr wzmógł się jeszcze bardziej. Dzień wcześniej, na autostradzie blisko celu naszej podróży, było ograniczenie do 40 km/h, a właściciel kwater dziwił się, że była w ogóle otwarta podczas tak silnych podmuchów. Siedząc na parkingu pod ścieżką wiodącą do jaskini, dosłownie wydawało się, że wiatr za chwilę przewróci samochód. Żeby dotrzeć do Vranjacy, idzie się rozległymi serpentynami, poprzecinanymi co chwila licznymi skrótami. Po około dwukrotnie dłuższym, niż opisuje przewodnik marszu, docieramy do ewidentnej, rokującej na wspinanie grupy skalnej.

 

Niekończące się serpentyny prowadzące do Vranjacy. W tym przypadku akurat, z Vranjacy do parkingu ;) (fot. OffaMedia)

 

Wewnątrz niej znajduje się zaskakująco przeogromna, obwieszona ekspresami grota. W jednym miejscu stoi elegancki stoliczek, obok niego kilka krzeseł, a nad wisi termometr :) W wielu miejscach pod kamieniami poukrywane są beczki transportowe i liny.

 

Dwa różne ujęcia, usiłujące bezskutecznie oddać ogrom Vranjacy. Na zdjęciu po lewej, w głębi jaskini Norbert świeci latarką z telefonu, żeby stworzyć jakiś punkt odniesienia dla rozmiarów groty (fot. Bożena Cieślar oraz Marta Halejko)

 

Ławeczki, stoliczek oraz termometr. 9 stopni, to tamtego dnia bardzo komfortowa temperatura. Jak zwykle potwierdziło się powiedzenie, że jak jest zimno i nie wieje, to jest ciepło :) fot. Bożena Cieślar

 

Zrobiliśmy dwie łatwe, bardzo fajne i dobrze obite, piątkowe drogi oraz popularną rozgrzewkową 7a w przewisie – Velebitski Golemash. Nie bez powodu jest tutejszym klasykiem.

 

Po lewej Mateusz, po prawej Norbert. Velebitski Golemash, znajdujący się w lewej części groty (fot. Marta Halejko oraz OffaMedia)

 

Jednostajne przewieszenie po dobrych chwytach, z restami co kilka metrów, doprowadza do ni to płetwy, ni to rysy. Tam chwyty dalej są dobre, ale wysiłek intensyfikowany jest przez ich pionową orientację, nieco bardziej wymagającą pracę nóg i zdecydowanie słabsze miejsca restowe. Jak na klasyka przystało, najtrudniej jest prawie że pod samym łańcuchem.

 

Norbert ruch przed pierwszym solidnym restem. Między obfitymi w klamy półkami, trzeba wykonać tu zazwyczaj kilka ruchów po zdecydowanie mniejszych chwytach (fot. OffaMedia)

 

Mariusz trawersuje w lewo, nieco mniej komfortową (niż poprzednia) półką. Nad nim zaczyna się najbardziej przewieszona i wymagająca część drogi (fot. Norbert Kubiszyn)

 

Norbert wykorzystuje ostatnie, tak komfortowe miejsce restowe – tuż przed trawersem w lewo (fot. Offa Media)

 

Lekko techniczna (przez nieco bardziej niż dotychczas wymagające stopnie) płetwa, kilka ruchów przed ewidentnym cruxem (fot. Norbert Kubiszyn)

 

Wymęczeni ekstremalnym wiatrem i srogim (zapewne właśnie przez wiatr) podejściem pod jaskinię, po chwili wspinaczki w jaskini i wytchnienia od ekspozycji na jego silne podmuchy, wracamy na kwatery szykować się do nieco dłuższych już dróg, w samej Paklenicy.

 

Wieczorem jest chłodno w dalszym ciągu, ale na szczęście już bez wiatru (fot. OffaMedia)

 

Kuk od Skradelin

Ruszamy dopiero ok. 8:30, ale samochodów na parkingu w środku wąwozu, jest i tak bardzo mało. Prognoza na dzisiejszy dzień to nieznaczny opad dopiero o 14. Wbijamy w ścianę zaraz naprzeciwko parkingu, czyli na Kuka od Skradelin, w dwie sąsiednie drogi o sportowym obiciu (które trzeba czasami tylko uzupełnić pętlami). Obie umożliwiają zejście zamiast zjazdu. Ze względu na wysoki stan wody, trzeba znaleźć dobre miejsce do przedarcia się przez rzekę, ale okazało się, że idąc bardziej „na około” nie było z tym większego problemu.

 

Kasia na dojściu pod Kuka od Skradelin (fot. OffaMedia)

 

Skrajnie prawa linia tej ściany, Kameni Croissant (przewodnikowo 6a), to lotnie obita linia o niezbyt oczywistym przebiegu. Pierwszy wyciąg jest dość długi, ale niezbyt trudny i przy okazji ciekawy. Doprowadza do wyraźnej półki pod lekkim przewisem. Start drugiego wyciągu, to jedno z najtrudniejszych miejsc, które mogłoby mieć spokojnie 5c albo nawet 6a samo w sobie. Później już jest łatwiej, ale nie do końca czytelnie jeżeli chodzi o przebieg. Tam gdzie narzuca się iść ewidentną rzeźbą na wprost, czasami nie ma asekuracji, która to z kolei wyprowadza wspinacza bardziej w prawo – jak już się oczywiście dojrzy majaczącą za winklem plakietkę ;) Drugie stanowisko wypada na półce w okolicy grubych uch skalnych, nieco poniżej stanowiska z linii po lewej. Bardzo fajny, techniczny trzeci wyciąg (niby 5b), jest w moim odczuciu łatwiejszy niż poprzedni (niby 5a). W miejscu gdzie nie widać nad sobą plakietek, trzeba znowuż szukać ich po prawej stronie. Stanowisko kończące tą część drogi, znajduje się w połogu blisko filaru, przez który przewija się najprostszy i najkrótszy, czwarty wyciąg.

 

Marta na 3cim wyciągu Kameni Croissant. Na drugim planie Kasia na 2gim wyciągu Ca je od Draga je od Draga (fot. OffaMedia)

 

Ostatni, najmocniej wyceniony wyciąg, to w pierwszej części techniczne, nie najlepiej obite, ale fajne wspinanie w połogu. Doprowadza w końcu do dość mocno przerąbanego, odważnego kominka w przewisie. Trudność to spokojnie 6b, minimum 6a+ jak dla mnie. Od miejsca gdzie kończy się droga, można czujnym (ze względu na ekspozycję), ale łatwym terenem przedrzeć się do ścieżki zejściowej. Bezpieczniej byłoby na ostatnim stanowisku zmienić się na prowadzeniu jeszcze raz i wejść na szczyt, a potem z prawej strony z uch skalnych zrobić dodatkowe stanowisko i do niego ściągnąć drugiego. Ewentualnie jak idzie więcej osób, linę można zamocować na sztywno, żeby pozostali komfortowo asekurowali się dwoma prusami.

 

Początkowe metry ostatniego, piątego wyciągu Kameni Croissant. Po lewej Mateusz, po prawej Gosia (fot. OffaMedia)

 

Norbert i Marcin po zrobieniu ostatniego wyciągu ze sławetnym kominem ;) fot. OffaMedia

 

Droga po lewej natomiast, czyli Ca je od Draga je od Draga, to ogólnie 6b+, ale jeżeli ominie się ostatni wyciąg, będzie 5b. Nie jest co prawda łatwa jak na 5b, ale na pewno bardzo ładna – wiedzie pięknie urzeźbiona skałą. Pierwszy wyciąg za 5a nie stwarza większych problemów.

 

Ania i Kasia po pierwszym wyciągu Ca je od Draga je od Draga (fot. OffaMedia)

 

Na początku drugiego, czeka techniczna rynna, a trzeci jest wyceniony na 5b – tak samo jak drugi.

 

Bożena na końcowym połogu trzeciego wyciągu… (fot. OffaMedia)

 

… i Marcin na tym samym wyciągu, ale nieco wyżej (fot. Bożena Cieślar)

 

Na końcu trzeciego wyciągu, czyli będąc w przedostatnim stanowisku, żeby ominąć wyciąg za 6b+, należy iść w lewo pseudozałupą, wyprowadzającą łatwym terenem do drzewka w okolicy początku ścieżki zejściowej.

 

Po lewej Ania na owej pseudozałupie a po prawej w trakcie preludium załużonego chill’u ;) fot. OffaMedia oraz Bożena Cieślar

 

Jeżeli chcemy przejść całą linie razem z ostatnim wyciągiem za 6b+, na którym czeka dwuruchowy crux w przewisie na samym początku, zamiast w lewo pseudozałupą – ciśniemy na wprost :)

 

Norbert na ostatnich metrach czwartego, najtrudniejszego wyciągu Ca je od Draga je od Draga (fot. OffaMedia)

 

Hram

Podczas zejścia z Kuka od Skradelin, kierujemy się standardowo za charakterystycznymi kopczykami. Najpierw logicznie w dół, a potem w prawo (patrząc w stronę drogi na dnie wąwozu), zamiast stromym piargiem na wprost. Po chwili marszu docieramy do charakterystycznego łuku skalnego o nazwie Hram.

 

Norbert przy końcu Gerovita – najpopularniejszej drogi na Hramie (fot. Bożena Cieślar)

 

Łatwa droga jest tu tylko jedna – Danka za 5c, ale za to jest bardzo fajna :) Wspinanie w lekkim przewisie, cały czas po klamkach i dobry stopniach.

 

Po lewej Mariusz, po prawej Marcin. Droga Danka – bardzo fajne 5c (fot. Bożena Cieślar)

 

Dwie linie na lewo, znajdziemy klasyka z bardzo dużą ilością przejść – drogę Gerovit za 7a (wg. niektórych 6c+). Lekko podbierające dojście w przewisie, doprowadza wspinacza do średniego restu, nad którym czeka dwuruchowy crux i łatwy teren w połogu. Droga warta zrobienia, mimo tego, że jest krótka a skała bardzo ostra.

 

Mariusz podczas wspinaczki na pierwszej, zdecydowanie łatwiejszej części drogi Gerovit… (fot. Bożena Cieślar)

 

… i Norbert w drugiej jej części (fot. OffaMedia)

 

Po raz kolejny na tym wyjeździe, rzeczywistość była dużo lepsza niż prognozy – deszcz popadał delikatnie tylko przez chwilę, przy ostatnich stanowiskach i podczas zejścia.

 

Maslenica i okolice naszych kwater (fot. OffaMedia)

 

fot. OffaMedia

 

fot. Bożena Cieślar

 

fot. Bożena Cieślar

 

Zighi & Urli oraz Lipotice

Trzy dni dość intensywnego wspinania, sporych odcinków podejść czy zejść, wymagających miejsc i ostrej skały, odcisnęły swoje piętno nie tylko na skórze i mięśniach, ale też psychice ;) Z tego powodu większa część ekipy zdecydowała się na aktywny wypoczynek, czyli wspinaczkę po jednowyciągowych liniach :)

 

Po lewej rzeczka płynąca wzdłuż krawędzi sektora Zighi & Urli. Po prawej Marta na drodze Gripa za 5b, najkrótszej propozycji tego samego sektora (fot. OffaMedia)

 

W przerwach między jednowyciągowymi, ale długimi drogami sportowymi sektora Zighi & Urli oraz Lipotica (zaraz koło mostka, do którego schodzi się z Hrama), łapaliśmy promienie, mocnego już tego dnia słońca. Z wartych uwagi linii, należy wymienić przede wszystkim: Make up (4c z technicznym przejściem przez mini okap),

 

Robert na dojściu, do kluczowego dla wyceny, okapu drogi Make Up (fot. OffaMedia)

 

Capitan Corragiosi (5c z wieloma różnorodnymi technicznymi zagwozdkami w połogu), Celulit (5c z mocnym i zasięgowym przejściem przez lekki przewis nad półką)

 

Kasia na początkowych metrach Capitana Corragiosi… (fot. OffaMedia)

 

… i Robert na końcowych metrach tej samej drogi (fot. OffaMedia)

 

oraz Nemam nista, socijalni problem! (6a z kilkoma niebanalnymi miejscami i srogim runoutem w połowie). Każda ponad 30m. Na pewno godna, z tym że nie polecenia a omijania szerokim łukiem, jest niebezpieczna i myląca droga Tripice (za niby 5a). Po łatwym połogu, w pozbawionym chwytów przewisie, tkwi ostatnia plakietka. Z prawej jest rysa z zamagnezjowanymi chwytami, którą aż chce się iść, wiedząc że na 5a nad okapem muszą być klamy. Przez słabe stopnie, ciężko powstrzymać się od wypuszczenia nóg, ale dobrych chwytów nad okapem za bardzo nie ma – a tym bardziej asekuracji. Trzeba więc wrócić na półkę i zastanowić się co dalej, co bez obciążania liny nie jest łatwe, a obciążając ją wiąże się z nieprzyjemnym lotem w półkę ;) W topo linia drogi każe iść w lewo, gdzie rzeczywiście może jest za 5, ale bardzie „ce” niż „a”. Dodatkowo, również tam brak jest asekuracji. Wykorzystać można plakietki z sąsiedniego Cellulitu, ale trzeba zejść mocno w lewo i to po srogim już runoucie na trawersie i z półką pod nogami. Mimo sporego zapasu byłem wściekły, także nie polecam rozpatrywać prób przejścia tej skandalicznej linii z wybrakowaną asekuracją ;)

 

Mateusz omijający okap drogi Tripice z lewej strony, tak jak prowadzi linia wyrysowana w topo (fot. OffaMedia)

 

I wspomniany chory runout – pierwsza wpinka nad okapem jest jeszcze nie wpięta. Znajduje się dopiero po lewej nieco wyżej, ale to i tak w linii drogi obok, bo w linii drogi Tripice nie ma już nic poza stanowiskiem, które zostało ulokowane wiele metrów wyżej… (fot. OffaMedia)

 

Po zajęciach, ponad połowa ekipy wybrała się na spacer w stronę Anicy Kuk, a ja z Mariuszem na bardzo ładną, przewieszoną 7a. Mowa o Kitajskim Syndromie, stanowiącym pierwszy wyciąg wielowyciągowego 7a+, znajdującego się w grotce między kawiarenką a Debelim Kukiem (czyli po lewej stronie wąwozu. Skała oczywiście bardzo ostra, ale formacja, struktura niektórych chwytów i trzy fajne odcinki, przedzielone dobrymi restami, powodują że droga jest bardzo warta polecenia. Zwłaszcza, że idąc na wprost, dobrze widoczną z ziemi rynną, jest podobno jeszcze fajniejsza (no i przy okazji zdecydowanie trudniejsza, mimo tego, że nominalnie tylko o pół stopnia – czyli 7a+ zamiast 7a).

 

Anica Kuk (fot. Bożena Cieślar)

 

Okolice Maslenicy (fot. OffaMedia)

 

Charakterystyczny, dodający uroku już i tak malowniczej scenerii, mostek zaraz za zjazdem do miejscowości, w której spaliśmy (fot. OffaMedia)

 

fot. OffaMedia

 

fot. OffaMedia

 

Regularny, obowiązkowy chillout na tarasie ;) fot. OffaMedia

 

Stup i zachodnia ściana Anicy Kuk

Następnego już, równie pięknego co poprzedni dnia wyjazdu, zbieramy się wcześniej, bo i ściana na której mamy działać jest bardziej odległa. Ruszamy szybki krokiem w stronę odbicia z kamiennej, wąskiej ścieżki, które prowadzi w prawo przez rzekę, w stronę Anicy Kuk. W oznaczonym miejscu nie dało się jej przekroczyć, ale kawałek wyżej, wspólnymi siłami udało się tego dokonać „suchą stopą” ;)

 

fot. OffaMedia

 

Kawałek do góry, potem w prawo i piargiem wzdłuż majestatycznego Stupa, który przy głównej ścianie Anicy Kuk wygląda jak bulder ;) Pod zacienioną ścianą wieje lekki, momentami porywisty wietrzyk. Cieszę się, że wtargałem ciężki plecak pod ścianę zamiast iść na lekko, bo mogę nie tylko ciepło się ubrać, ale też przebrać całkowicie mokrą od intensywnego marszu odzież ;) Jako, że celem wyjazdu były najłatwiejsze możliwe, teoretycznie sportowo obite drogi, każdego dnia dwie znajdujące się blisko siebie, wybór padł na polecane w wielu miejscach linie: Catch the Rainbow (w przewodniku 5a) oraz Danaja (w przewodniku 5b).

 

fot. OffaMedia

 

O ile ta druga, chociaż oczywiście wymagająca w swej wycenie i miejscami odważniej obita, była stosunkowo bezpieczna, przyjemna i blisko przewodnikowej wyceny, o tyle dobrze wiedzieć, że Catch the Rainbow, nie mając sporego zapasu i szerszego niż w przewodniku przygotowania sprzętowego, to bardzo przykra pułapka. Obicie wg. przewodnika jest sportowe, a już pierwszy wyciąg nie ma żadnego stałego przelotu. Nawet zakładając taśmy na mostki skalne i drzewa, ok. 30m ściany trzeba pokonać na 3-4 sensownych przelotach.

 

Mateusz w górnej partii pierwszego wyciągu Catch the Rainbow (fot. OffaMedia)

 

Później drugi, kluczowy jeżeli chodzi o wycenę i urodę wyciąg, to trudny start, gdzie bez drzewka nie było by pewnie mniej niż 6b+, przechodzący w trawers po niby klamiastej rampie, ale nie w całym jej przebiegu. Raz, że w jednym miejscu jest zostawiona kość klinowa i gąszcz repów łączących stare haki a dalej w cruxie brakuje plakietki (wystaję sam nagwintowany pręt), co ani pod kątem estetyki, ani komfortu psychicznego nie przystoi polecanym klasykom, a dwa – najtrudniejsze miejsce, gdzie nie tylko stopnie ale i chwyty są słabe, zasługuje raczej na mocne 6a+ niż 5a. Tam gdzie chwyty są już bardzo dobre, jak na 5a brakuje adekwatnych do wyceny stopni. Ten drugi, mimo wszystko bardzo ładny wyciąg, kończy się w stanowisku spowitym plątaniną starych repów i maillonów, łączących plakietkę samoróbkę, zainstalowaną na powiedzmy dobrze wyglądającej kotwie mechanicznej, ze zdecydowanie kiepsko wyglądającym spitem.

Drugi, najtrudniejszy wyciąg pokonany, ale to jeszcze nie koniec ;) Przed nami 4c, które powinno pewnie mieć raczej 5c. Gorzej, że pierwszy punkt asekuracyjny jest jakieś 5 metrów nad stanowiskiem, i to już za najtrudniejszym odcinkiem tego trzeciego, ostatniego wyciągu.

 

Po lewej trawers na drugim wyciągu Catch the Rainbow, po prawej druga część trzeciego wyciągu tej samej drogi (fot. Mateusz Gutek)

 

Potem jest już niby łatwiej, ale ze srogimi w niektórych miejscach runoutami i bardziej kruchą w górnym odcinku skałą. Są tam też liczne luźne kamienie (zwłaszcza przy ostatnim stanowisku), na które trzeba mocno uważać. W ¾ wyciągu napotkamy hak wbity zaraz obok mostka skalnego, z którego ktoś się kiedyś wycofał albo po prostu zostawił pętle na mostku. Wygląda to tak, jakby kolejni myśląc że tu się kończy droga, dodawali swoje repy i malutkiego, niecertyfikowanego maillona, zamiast iść wyżej do prawdziwego stanowiska. Zresztą przez chwilę myślałem tak samo i zacząłem ulepszać to pseudostanowisko, żeby było chociaż trochę bezpieczne ;) Oczywiście do „oficjalnego” stanowiska też wiele osób dotarło, bo czeka tam kolejna pajęczyna przestarzałych tekstyliów i kolejny punkt stanowiskowy w kiepskim stanie. Nie dziwne więc, że dobrze wyglądający maillon tkwi (a przynajmniej było tak podczas naszego zjazdu) tylko w drugim, pewniejszym punkcie, pomijając słabe ogniwo jakim są repy w mało zadowalającym stanie ;) Podsumowując – konfrontacja pod tytułem przewodnik vs rzeczywistość, to po prostu jawny skandal! Jeżeli ktoś wbije się w drogę nie odczytując prawidłowo przebiegu dolnego odcinka, nie mając sporego zapasu i umiejętności rozwiązywania sytuacji awaryjnych, czy odpowiedniego dodatkowego sprzętu albo chociażby umiejętności oceny stanowiska i bezpiecznego określenia sposobu zjazdu, czy też nie będzie miał nieodpowiedniej długości liny, może zrobić sobie poważną krzywdę. Nawet jak sobie jej nie zrobi, to będzie solidnie zniesmaczony i zniechęcony. Chyba, że nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia w jakie się wpakował ;)

 

Dwuetapowy zjazd z Catch the Rainbow (fot. Mateusz Gutek)

 

Na stanowisku przesiadkowym

 

Danaja z kolei, to dwa wyciągi za 5b i jeden za 5a. Pierwszy nieco trudniejszy na początku, drugi wymagający w cruxie po słabszych chwytach i stopniach, z zardzewiałym punktem asekuracyjnym i kręcącą się plakietką. Ostatni wyciąg bardzo, adekwatnie wyceniony do rzeczywistych trudności (albo ich braku ;) ). Stanowiska należy szukać z lewej strony. Jeden zespół atakuje jeszcze na koniec krótszą, dwuwyciągową linię za 4b – Abseil Pista. Oba wyciągi (4b i 4a) są lotnie obite, ale w każdym trudniejszym miejscu jest się do czego wpiąć. W połowie drogi słychać już zbliżającą się burzę, której obecność potwierdza charakterystyczny, jednostajny, silny wiatr. Robi się też przy okazji wymownie ciemno ;)

 

Bożena i Gosia na pierwszym wyciągu Danaji (fot. OffaMedia)

 

Danaja, wyciąg 2 (fot. OffaMedia)

 

Na zdjęciu po lewej ekipa na drugim stanowisku Danaji, a po prawej Marcin na pierwszym wyciągu Abseil Pista (fot. OffaMedia)

 

Po niedługim czasie schodzimy do dna wąwozu. Sytuacja pogodowa trochę się stabilizuje, ale słońce wychodzi spoza chmur już coraz rzadziej, a obecność burzy w okolicy jest cały czas odczuwalna. Atakujemy na koniec kilka jednowyciągowych dróg, na dwóch najbliżej położonych nad parkingiem skałach. Na skale Auhe, osobiście poleciłbym lekko przewieszoną Muvę za 4c (lub 5a), innych nie robiłem ;) Na Parkiraliste z kolei, duże wrażenie zrobiły na mnie Kagula oraz Cellulite Free (Santana). Kagula o dość rześkim obiciu, to dość zróżnicowana, techniczna i odważna a zarazem niesamowita linia. Wycena przewodnikowa to 6b, ale nawet jak na 6b+ byłaby harda. Za to sąsiadująca z nią Santana, to harde 6c z wieloma różnymi, ciekawymi cruxami. Zarówno formacja, jak i charakter trudności, rodzaj chwytów, stopni, czy długość, stanowią różnorodne aspekty, dzięki którym linia jest naprawdę godna polecenia – zwłaszcza jak na drogę startującą praktycznie z parkingu. Pod koniec zmagań z Santaną pada już mocno, ale przez to, że jest to piąty dzień intensywnego wyjazdu, nikomu nie jest z tego powodu smutno ;)

 

fot. Bożena Cieślar

 

Widok na wąwóz spod zachodniej ściany Anicy Kuk (fot. Mateusz Gutek)

 

Po lewej krajobraz na zejściu z Anicy Kuk, po prawej jedna z najbliższych względem parkingu skał – Auhe (fot. Mateusz Gutek i Marta Halejko)

 

Na kwaterach liczymy sprzęt, pakujemy się i szykujemy jedzenie, bo o 4 rano wracamy do Polski. Oczywiście robiąc planowany przystanek w austriackim Peilsteinie ;)

 

Peilstein

Peilstein to dość duży, bardzo ładny rejon, oferujący całe mnóstwo dróg. Głównie w pionie i połogu, ale nie tylko. Jest tu całkiem sporo łatwych, w tym dłuższych (niż jeden wyciąg) propozycji. Silne słońce i lekki wiaterek, stworzyły idealne warunki do wspinania, w ten w dalszym ciągu, generalnie chłodny jeszcze dzień.

 

fot. OffaMedia

 

Działamy na pięknej i wysokiej Vegetarierwand. Są tu dwu- i trzywyciągowe linie, których w większości przypadków nie warto łączyć w jeden, długi wyciąg, ze względu na ich mało prostolinijny przebieg. Zarówno 57mio metrowa Vegetarierkante (za bardzo mocne 4), jak i jeszcze dłuższe (licząc od podstawy ściany) Obere Stosserwand (5+), to wyjątkowe na swój sposób, techniczne drogi w skale dobrej jakości. Stanowią interesujące wyzwanie, zwłaszcza ta pierwsza, która wydała mi się wręcz zarąbista, jak ją robiłem pierwszy raz :)

 

Bożena na pierwszym z trzech wyciągów drogi Obere Stosserwand. W zasadzie Obere Stosserwand, to tylko ostatni wyciąg, dlatego dojść można tam na różne sposoby. My wybraliśmy opcję łączącą Direkter Vegetariersteig i drugi wyciąg Vegetariersteig (fot. OffaMedia)

 

Ania podczas prowadzenia drogi Obere Stosserwand (fot. OffaMedia)

 

Ania i Norbert na szczycie skały, przy stanowisku drogi Obere Stosserwand (fot. OffaMedia)

 

Gosia na pierwszym wyciągu Vegetarierkante (fot. OffaMedia)

 

Marta na drugim wyciągu wegetariańskiego kantu ;) fot. OffaMedia

 

Robert w podobnym, co Marta na poprzednim zdjęciu, miejscu. W tle skała Cimone, z drogami o długości do 80m (fot. OffaMedia)

 

Z odhaczonych tego dnia dróg, w prawej części skały jest jeszcze bardzo fajna propozycja za 3+ (Herrenklubsteig), którą można zrobić na dwa wyciągi. Powrót do Polski wydłużył nam się nieco z powodu zagubionych kluczyków do samochodu i psikusów ze strony nawigacji, ale o 22 byliśmy już z powrotem w Bielsku. Następny wyjazd tego typu, to Hollental zaplanowany na koniec sierpnia 2023 :)

 

Marcin na drugim, ostatnim stanowisku drogi Herrenklubsteig (fot. OffaMedia)

 

Robert na szczycie masywu, na który można dostać się nie tylko drogami wspinaczkowymi, ale też bardzo ładnym szlakiem i jedną z kilku krótkich via ferrat (fot. OffaMedia)

 

Więcej fotorelacji z wielowyciągowych wyjazdów wspinaczkowych, dostępnych na naszej stronie:

3 piękne, austriackie rejony na jednym wyjeździe – Peilstein, Höllental oraz Hohe Wand :) Sierpień/wrzesień 2023

Paklenica 06.2023 cz.1 – Slowenski, Domzalski, Mosoraski i inne największe klasyki :)

Paklenica 06.2023 cz.2 – Nosorog, Centralny Kamin, Sjeverno Rebro oraz Water Song

Höllental październik 2022 – Vordere Stadelwand, Frisbeeplatte oraz sąsiednie Adlitzgraben

oraz w formie albumu na naszym profilu na fb:

Jesienny, 4ro dniowy wyjazd szkoleniowy – Scheiblingkirchen, Hollental, Hintenburg oraz Peilstein

 

 

 

zdjęcia: OffaMedia.com

(& Bożena Cieślar, Marta Halejko, Norbert Kubiszyn, Mateusz Gutek)

 

 

 

Mateusz Gutek

dyrektor Polskiej Szkoły Alpinizmu

Poznaj nas lepiej

Kadra

Kadra

Referencje

Materiały szkoleniowe

Statut